Teresa Tomsia i „Późne słońce”

Łagodny koniec lata


Teresa Tomsia – poetka, eseistka, animatorka kultury – wysłała mi serdeczną wiadomość po lekturze mojego nowego tomu wierszy i załączyła plik z tekstem, który – za jej zgodą – zamieszczam poniżej.

Zrzut ekranu 2023-11-4 o 191608png
Staw w Morasku, 15 września 2023 r.
© Teresa Tomsia


Wrześniowe dni lata niosą łagodne chwile, są nasycone zapachem dojrzałych śliwek, przekwitających hortensji w ogrodzie, brzęczeniem pszczół krążących wokół nektaru, gdy przysiadają na krótko w kiściach winorośli i wzbijają się znów w dalszą drogę. Koją nas godziny przesycenia żarem południa, gdy mimo późnych godzin słońce jeszcze mocno grzeje, okna szeroko otwarte, powietrze drży od upału, choć już wiadomo, że nadchodzi wieczór i cienie kładą się nisko.

Bohater jednego z nowych wierszy Marcina Orlińskiego (Późne słońce, Wydawnictwo Wolno 2023) zadaje pytania podczas koszenia trawy wokół letniego domu: „Specjaliści od ducha chcą, bym się/ przebudził. Mam się przebudzić,/ jasne, ale do której jawy? (…)  I boję się, że jedna jawa zaciemni/ mi inne. A potem, jak to często/ bywa, dostanę rachunek”.

O rachunku życia mówi często moja matka Zofia nawet wtedy, gdy zasiadamy podczas wycieczki na drewnianej ławeczce przy stawie, chrupiemy wafelki i patrzymy na kaczki krążące wzdłuż brzegu, a potem odpoczywające grupkami przy trzcinach. Jakby trzymała kamień w kieszeni i nie mogła się go pozbyć, tak jak lęków zapamiętanych z wojennej młodości. Nie potrafi odpuścić, zapomnieć, radować się chwilą w słońcu, w wietrze kołyszącym fale u naszych stóp. Gdy ujrzała dwie kaczki na wodzie (a jednak je dostrzegła, choć powtarza, że widzi jak przez mgłę), od razu wspomniała starszą siostrę Alinę, która pomagała jej piłować drzewa w lesie na zesłaniu. Wiadomo, że sama nie dałaby rady wykonać ciężkiej pracy przymusowej, bo gdy ją zabierano, miała dopiero dwanaście lat. Alina jest wciąż przy niej, jej cień krąży co dnia po naszym domu. To porównanie z kamieniem przyszło do mnie z innego wiersza zamieszczonego w tym samym tomiku, bo „późne słońce” oświetla i rozjaśnia różne zaułki, do których ścieżki chcielibyśmy zapomnieć. Mody poeta jest na początku drogi życia, lecz już daje znaki, że każdy z nas jakiś ciężar w sobie nosi i musi sobie z tym problemem radzić w swoim stylu, czerpiąc ze spiżarni doświadczeń, z przeczuć:

Już się nie pozbędziesz myśli o kamieniu,
który masz w kieszeni, na którym zaciskasz
swoje spocone palce. Nie myśl, odpuść,

przebacz Bogu, że go nie ma, choć ciągle jest
blisko. Boga masz w kieszeni, na Bogu zaciskasz
swój niepokój, smutek, może nawet trwogę.

Nie myśl o tym. Odpuść. Nie słuchaj
poszeptów i świstów w trawie lub konarach.
bądź skałą. Potrafisz? Nie mogę.

Liryki Marcina Orlińskiego czytane w godzinach późnego lata – w towarzystwie siwej Mamy, która traci pamięć i której na nowo opowiadam jej świat – są mi szczególnie bliskie, bo zadają pytania o sens istnienia, o naszą gromadną obecność wśród roślin, grudek ziemi, kamieni i ptaków odlatujących w nieznane. Niosą pociechę, że w codziennych lękach, w gubieniu się dni, spraw i lat nie pozostajemy sami. Pytania o wspólne zamieszkiwanie świata nigdy nie wydają się błahe, przynoszą otuchę, oddalają niepokój, który właśnie się zbliża i napiera, dusi od środka. Niepokój zostaje wstrzymany krzepiącą metaforą, gdy poeta mówi: „Mieszkało się w gwiazdach, zamieszka się/ i tu: wśród konarów, na liściu, może nawet/ w kałuży. Jest tyle możliwych adresów”. Liryki z promieniami „późnego słońca” zamieszkały w mojej pamięci, a zatem znalazły miejsce na pobyt tymczasowy.