Nota Mieczysława Orskiego

(„Odra” nr 12/2023)

Tym razem wydawca i redaktor tego zbioru wierszy Jarosław Borowiec nie zadbał o zwyczajowe umieszczenie na okładce informacji o autorze. Przydałoby się to jednak może nie tylko ze względu na bogaty i specyficzny dorobek poetycki Marcina Orlińskiego, ale i z powodu częstego odnoszenia się przez autora do tego dorobku i swoich zajęć życiowych, zazwyczaj stanowiących tu przedmiot autokrytycznych sentencji, niekiedy o zacięciu nawet kpiarskim – jak w jednym z trójwierszy inicjowanym tak: „Wszystko, co małe i niepotrzebne, ma tu / swojego boga. Zadbałem o to. Można / opiewać mistykę niebieskiego pręta albo // smutek miotły. (…) // Można też nie robić nic, bo nie wiadomo, / czy te rzeczy czegokolwiek od nas oczekują”. Gorzej, kiedy „bóg” staje przed wyzwaniami dotyczącymi opisu i ocenienia najbliższej rzeczywistości, nacechowanej w jego odbiorze głównie medialno-turystycznymi innowacyjnymi zdobyczami świata XXI wieku, czyli późnego kapitalizmu. Wtedy kolejny trójwiersz, jak zawsze u Orlińskiego dopracowany filozoficznie i artystycznie, okazuje się po prostu kolejnym „trzygwiazdkowym hotelem dla słów” tworzonym w strefie dzisiejszego otoczenia poety, wychodzącego spod prysznica naturalnie „plastikowego”, nakładającego na siebie oczywiście „wszystkie kolory plastiku”, jedzącego potem „plastik po tajsku” i zastanawiającego się: „Czyja słomka i z jakiego / napoju płynie właśnie rzeką przez mój nadgarstek?”. Odpowiedzi na to pytanie można doszukać się z sąsiednim wierszu, gdzie czytamy o tym, jak to Jezus wiszący na „plastikowym krzyżu” na ścianie w mieszkaniu poety zostaje przeniesiony do ogrodu i umieszczony na drzewie, skąd spada, więc: „Jezusowi / po ludzi współczuję, a krzyż umieszczam / z powrotem w martwym drzewie”. Mieszkaniec tego świata „turystyczno-plastikowego”, jego „bóg” ma obowiązek zapytać też o swoją kondycję i reputację: „Co leci przeze mnie? Zwierzę, które / stosunkowo niedawno podporządkowało / sobie naturę (…) // Byt bezrozumny. Trzcina / bijąca. Zmora wszechrzeczy”. Kwintesencją tej kosmiczno-groteskowej autoanalizy staje się w tomiku taka puenta: „To tylko atomy, które skupiają się – wciąż / nie wiadomo, z jakiej przyczyny – w złudzenie / jaźni, a po tym, co nazywamy śmiercią, // wracają do źródła”. To wiersze, które się czyta z rzadką dziś uwagą i satysfakcją estetyczną.