płynne przejścia

książka krytycznoliteracka

Instytut Mikołowski, Mikołów 2011
ISBN 978-83-60949-93-1

Redakcja: Maciej Melecki
Projekt okładki i stron tytułowych: Agnieszka Sitko
Skład: WiS Opcjon

ze wstępu

Dlaczego Płynne przejścia? Kiedy zaczynałem pracę nad niniejszą książką, miałem marzenie, jakie recenzenci i eseiści miewają chyba często – nazwać wszystko od nowa. Czyż nie byłoby bowiem wspaniale ogłosić istnienie jakiejś nowej szkoły albo nurtu we współczesnej poezji polskiej? Czyż sugerowana przez Ockhama wstrzemięźliwość nie jest główną przyczyną marazmu i nudy w świecie ducha? Im bardziej jednak brnąłem w podziały, tym bardziej poezja mi się wymykała. W obliczu jej bezczelnej niezawisłości doszedłem do wniosku, że lepiej dokonać upłynnienia sztywnych konstrukcji. Z części pomysłów zrezygnowałem. Inne – zaczęły stopniowo nakładać się i przenikać. W ten oto sposób porzuciłem konwencjonalną systematykę na rzecz czegoś w rodzaju klasyfikacji otwartej.

Jawa i codzienność to być może dwa najważniejsze tropy w najnowszej poezji polskiej. Rok 1989, w którym zaczęły się przemiany gospodarcze w Polsce, miał się okazać znaczący również dla literatury. Najsłynniejszym bodaj czasopismem literackim tamtego okresu był „brulion”. I choć publikujący w nim autorzy prezentowali bardzo różne poetyki, to dawało się zauważyć odejście od tradycyjnej, ciężkawej estetyki i koncentrację na życiu codziennym. Czas historyczny ustąpił miejsca czasowi prywatnemu, a od przeszłości atrakcyjniejsza okazała się teraźniejszość. Pojawiło się miejsce na egzystencjalny konkret i kolokwialność. I choć codzienność nie jest w historii literatury niczym nowym, a w polskiej poezji daje o sobie znać co najmniej od dwudziestolecia międzywojennego, to w latach 90. zaczęła przybierać nieco inny kształt. Poezja dzisiejsza nie potrzebuje wielkich rekwizytów i można ją robić z czegokolwiek. Tezy tej dowodzą nie tylko poeci najbardziej popularni, jak Marcin Świetlicki czy Jacek Podsiadło, o których wciąż dzisiaj głośno, ale także twórcy mniej modni lub prawie w ogóle nieznani.

Sztuczne podziały, jak już wspomniałem, mają krótki żywot. Do codzienności przenika metafizyka, a pospolite czynności, opisywane w wierszach, okazują się pretekstem lub maską dla rzeczy głębszych. Poeci dokładnie wiedzą, jak za pomocą profanum mówić o sacrum, co przemilczeć, by nawiązać dialog z transcendencją, i jaki szczegół życia codziennego wydobyć, by pojawiły się tematy wielkie, takie jak miłość, prawda, byt, historia, cierpien

ie czy śmierć. Poezja współczesna bywa metafizyczna nie tylko dlatego, że wciąż czerpie z takich źródeł, jak wiersze Wisławy Szymborskiej, Julii Hartwig, Czesława Miłosza czy Zbigni

ewa Herberta, ale także dzięki ścieżkom, które wydeptują autorzy młodego pokolenia. Możliwe, że dałoby się usprawiedliwić nawet i taką tezę: być autorem metafizycznym dzisiaj to po prostu mówić na serio o człowieku i świecie. Czyż nie tym właśnie zajmują się tak różni poeci, jak Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki i Jacek Dehnel?

Jak wiadomo, poezji nie byłoby również bez wyobraźni. Ta banalna konstatacja wymaga oczywiście komentarza. Wyobraźnia towarzyszyła liryce zawsze i być może warunkuje w ogóle wszelki akt pisarski, choćby w obszarze zdolności autora do abstrakcyjnego myślenia i tworzenia nowych porządków. Ale część poetów współczesnych zdecydowała się uczynić z niej sztandar. Głównym polem ich zainteresowań stała się nie rzecz, lecz reguły przedstawienia. To przeniesienie punktu ciężkości z metafizyki na epistemologię może mieć na przykład wymiar surrealistyczny, jak w przypadku Andrzeja Sosnowskiego, lub baśniowy, jak u Romana Honeta. Nurt „ośmielonej wyobraźni”, bo tak też bywa nazywany ten prąd, nie miałby jednak takiego kształtu, gdyby nie wielka tradycja, która za nim stoi, począwszy od francuskiego modernizmu, a skończywszy na takich polskich poetach XX-wiecznych, jak Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Nowak, Witold Wirpsza czy Tymoteusz Karpowicz.

Wyobraźni nie da się z kolei oddzielić od języka. I jeśli zdecydowałem się dokonać kolejnego rozróżnienia, to tylko po to, by uwypuklić pewne trendy i wektory oddziaływań. Zaproponowane rozdziały nie pełnią bowiem funkcji logicznej, a zaledwie typologiczną. Większość autorów prezentowanych w książce z powodzeniem można by umieścić w innych rozdziałach. Perspektywa lingwistyczna, podobnie jak każda inna optyka, nie jest nowa i nie przynależy do żadnej z góry określonej poetyki. Powinowactwa lingwistyczne można znaleźć już w poezji dawnej, choćby u Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego. Ale współczesny lingwizm, na przykład ten, który prezentują Krystyna Miłobędzka czy Joanna Mueller, to coś więcej niż tylko syntaktyczna układanka lub fonetyczna gra. Stoją za nim bowiem różne teorie filozoficzne, od strukturalizmu Ferdinanda de Saussure’a, po koncepcje Jacquesa Derridy, Rolanda Barthesa czy Michela Foucaulta. Poezja polska, zwłaszcza w swoim awangardowym nurcie, jest poezją intelektualną i wymaga od czytelnika sporego wysiłku interpretacyjnego.

Język daje o sobie znać także w inny sposób – za sprawą nowych dykcji, gwar i dialektów, a więc całego osadu związanego z przemianami społecznymi, jakie zachodzą w Polsce. W ten sposób, wyszedłszy od języka, do języka wracamy. Świadomość ograniczeń, jakie stoją przed interpretatorem, wydaje się wyzwalająca. Nie wyobrażam sobie zresztą innej krytyki literackiej niż właśnie taka: płynna, osobista i pozbawiona dialektycznego ciężaru. Swoją koncepcję krytyki, którą nazywam krytyką uczestniczącą, przedstawiam w jednym z rozdziałów w drugiej części książki. Krytyk winien wejść między słowa nie jak zdobywca, lecz jako pielgrzym, co jest oczywiście niemożliwe bez odpowiedniego nastawienia i przygotowania. Dobrą metaforą lektury w równej mierze osobistej i sumiennej wydaje się przyjaźń, zwłaszcza jeśli zastanowić się nad etymologią tego słowa – spotkanie z tekstem pozwala przemówić nie tylko tekstowi, ale i jego adresatowi. Czytelnik musi dokonać ekonomicznej transakcji w przestrzeni znaczeń, a więc odpowiednio wymienić życie na literaturę i literaturę na życie.